Niedziela wielkanocna

23 marca – niedziela.

O 10.00 wkraczają do nas z walizkami Aldona i Arnaud. Musieli zwolnić mieszkanie, a do wyjazdu na samolot mają jeszcze ze dwie godziny. No i przyjemnie wspólnie zjeść śniadanie wielkanocne. Dzielimy się jajkami i w miłym klimacie biesiadujemy i gadamy. Arnaud śmieje się, że Polacy serwują na śniadanie Francuzowi w Argentynie niemieckie rogaliki. Ano rzeczywiście tak jakoś kosmopolitycznie w tym Buenos.

0803_robocze_bsas-690.jpg

Wreszcie czas rozstania. Żal, mimo że zaraz będziemy się widzieć w Warszawie.

Z życzeniami dzwonimy do rodzin w Polsce. Skype jak zwykle bardzo ułatwia kontakty na odległość. Dostajemy też sms-y od Aldony, że jechali godzinę, taxi kosztowała tylko 60 peso, dodatkowo trzeba mieć po 18 $ amerykańskich od osoby opłat lotniskowych, foliowanie walizek po 30 peso od sztuki. Foliowanie – wyjaśniam jeśli ktoś nie wie o co chodzi – jest rodzajem pieczętowania bagażu. Trudniej go okraść ale też trudniej do niego dołożyć jakąś kontrabandę (Argentyna jest jedną z dróg „eksportu” latynoskiej koki więc takie obawy nie są bezpodstawne).

Decydujemy się na wycieczka do San Telmo. San Telmo to stara, niegdyś bogata dzielnica Buenos. W XIX wieku została opuszczona przez bogaczy z powodu panującej tam żółtej febry. Wówczas powstały (lub rozwinęły się dzielnice Palermo i Recoleta).

0803_robocze_bsas-694.jpg

San Telmo to kolejna typowa pułapka turystyczna. Decydujemy się na opisaną w jakimś przewodniku knajpkę bezmięsną. Ponieważ jest późno na lunch to jemy tam jakieś kanapki. Białe wino – zachwalane jako biodynamiczne – jest skwaśniałe i odsyłamy je (chyba po raz pierwszy w życiu). W zamian dostajemy zdecydowanie lepsze.

Jedziemy na popołudniową milongę w Plaza Bohemia. Joasia ma tylko niezłe miejsce w drugim szeregu i wciąż tańczy, a ja dość dobry róg, z którego nieźle widać pierwszą ligę Argentynek. Jest dość ciasno ale daje się tańczyć. Niestety moje typy (Asia twierdzi później, że zdecydowanie zbyt ambitne) znowu mnie ignorują. Ale tańczę z drugą ligą i wiem, że gdybym decydował się na turystki to mógłbym nie siadać. Obojgu nam wydaje się, że lekcje u Fernando i Vilmy jakoś procentują (choć nie umiemy nazwać dokładnie jak). W każdym razie odnajdujemy – po raz pierwszy na milongach w Buenos – jakąś większą przyjemność (a nie wyłącznie ekscytację nowością i trudnością). Żałujemy, że wcześniej nie chodziliśmy częściej na popołudniowe milongi.

Kolację jemy z Wojtkiem w domu.

janusz

Tagi: , , , , , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz