Posts Tagged ‘muzyka’

Jubileusz Gracieli Gonzales „La Negra”

24 marca, 2008

21 marca – piątek

Śniadanie jemy w domu. Jakaś korespondencja, trochę planowania dnia i na ostatnią lekcję do samego Fernando (Joasia będzie miała jeszcze jedną z samą Vilmą).

Szlifowanie prowadzenia. Fernando po raz kolejny tłumaczy nam, że oni (z Vilmą) mają nieco inny sposób uczenia, który prowadzi do tańca bardzo eleganckiego, efektywnego i z maksymalną kontrolą sytuacji (kluczowe na tutejszych zatłoczonych milongach, gdzie niemal nie zdarzają się kolizje). Dla początkujących ten styl nauki jest dość nudny bo przez dość długi czas nie daje się zrobić nic naprawdę efektownego. Dla średnio zaawansowanych (podobno tacy jesteśmy) jest frustrujący bo trzeba odrzucić szereg nawyków i wbrew przyzwyczajeniom działać inaczej – więc wrażenie jest jakbyś nic nie umiał i uczył się od nowa. Podobno dużo łatwiej jest zdecydowanie zaawansowanym bo mają w ogóle większą kontrolę nad tym co robią więc po prostu odkrywają (lub szlifują) większą „łatwość” i „większy feeling” w tańcu. Po lekcji przez chwilę rozmawiamy z Fernando na temat tego czy w ogóle byłby zainteresowany przyjazdem do Polski. Twierdzi, że na tydzień – tak i podaje swoje warunki. W lipcu będą w Barcelonie więc przedtem lub potem mogliby wpaść do Polski. Polecamy mu też Złotą Milongę jako wiodący klub tanga w Warszawie. Mamy nadzieję, że jakieś opiekuńcze duchy wspomogą los i będziemy mogli wziąć udział w warsztatach z nimi w Polsce. Ja sam z pewnością będę starał się przyjechać w przyszłym roku znowu do Buenos ale z planem intensywnych zajęć u nich. Na koniec Fernando zwraca mi uwagę na to, że lepiej byłoby abym tańczył w tradycyjnych butach, które lepiej stabilizują nogę.

I tak mieliśmy jeszcze wpaść do sklepów z butami kupić coś dla Joasi i ewentualnie dla mnie (gdyby było coś naprawdę fajnego). Idziemy do sklepu Tango Brujo (Esmeralda 754, http://www.tangobrujo.com.ar). Miasto jest praktycznie wymarłe. Wielki Piątek to dla nich kluczowy dzień w obchodach Wielkanocy. Wiele restauracji, punktów handlowych itp jest zamkniętych. Podobno 50% mieszkańców wyjechała „do lasu” lub „nad morze”, a pozostałe 50% zgodnie z tutejszym obyczajem okazuje żałobę Wielkiego Piątku poprzez siedzenie w domu przy zamkniętych oknach, okiennicach i zamkniętych drzwiach. Na zewnątrz nie widać oznak Świąt Wielkanocnych (podobnie zresztą jak w poprzednich dniach – np. w niedzielę palmową.

0803_robocze_bsas-565.jpg

Nieoczekiwanie dla mnie w sklepie jest kilka modeli całkowicie innych niż we wszystkich odwiedzanych wcześniej sklepach. Podobają mi się bardzo. Są też niesamowicie wygodne. Wybieram jedne, które podobają mi się szczególnie – całkiem nowy model również u nich. Gdy mierzę, nie tyle wkładam nogę do buta ile but „oblepia” mi nogę swoją cieniutką i elastyczną skórą. Gdy go zdejmuję … odrywam obcas. Pani sprzedawczyni jest zachwycona. Przynosi mi stertę pudełek z tym modelem i prosi abym poodrywał wszystkie obcasy, które zdołam. Z początku nie rozumiem o co jej chodzi i nie chcę tego zrobić ale wreszcie dociera do mnie, że mają w sklepie dostawcę z fabryki tych butów i chcą zrobić pokazówkę. Po chwili u moich stóp piętrzy się stosik butów i luźnych obcasów. Jednej pary nie udaje mi się zniszczyć. Szczęśliwie to mój numer i te kupuję. Jak zwykle w Buenos nie ma problemu – facet z fabryki z uśmiechem i żartami zabiera buble do wymiany. Niestety za swoją ciężką pracę nie dostaję nawet upustu. Za to sklep przyjmuje zapłatę w dolarach amerykańskich po dobrym kursie wymiany.

Bardzo zadowoleni idziemy na skromny „postny” lunch. W zestawie obiadowym jest deser o nieznanej nam (a właściwie zapomnianej) nazwie: „flan”. Okazuje się zupełnie znakomitym mocno zwartym jajeczno – waniliowym kremem z warstewką rzadkiego gorzkawo słodkawego karmelowego sosiku. Przypominam sobie, że niejednokrotnie jadłem go w Hiszpanii, a też na jakiś bankietach w warszawskim Marriottcie.

Po lunchu lądujemy w kolejnym już sklepie muzycznym i znowu kupujemy kilka płyt z tangami ale też i z argentyńską muzyką ludową. Niektóre z nich kosztują 10 peso, a niektóre około 20 peso (w tym są płyty podwójne!). Następnie kierujemy się w stronę dwóch najlepszych sklepów muzycznych w Buenos (zdaniem Fernando) – róg Callao i Corrientes, drugi na Suipacha 50 m od pierwszego. Niestety najeżdża na nas burza i uciekamy przed nią truchtem na milongę La Milonguita do Plaza Bohemia (w piątek rozpoczyna się o 18 i trwa do 3). Chcieliśmy tam pójść trochę później ale wiemy już jak możemy być sparaliżowani przez potoki wody oraz wichurę i nie ryzykujemy.

Wchodzimy oczywiście oddzielnie. Joanna jak zwykle dostaje najlepsze miejsce, a ja – szczęściu własnemu nie wierzę – ląduje też w środku „męskiego” szeregu i mam widok na wszystkie tancerki. A właściwie powinienem powiedzieć „miałbym widok na wszystkie tancerki gdyby były jakiekolwiek poza Joanną i jeszcze jedną damą w czerwonej sukni”. Po męskiej stronie siedzi też tylko jeden hombre. Puchy. Ale nie tracę ducha. Myślę sobie „wszystko zależy od punktu widzenia. Ciesz się! Jedna Argentynka i dwóch facetów. Musi tańczyć z tobą, bo z z tym drugim nie może więcej niż dwie tandy z rzędu bo stałaby się ‚jego’ „. Mój sąsiad podrywa Joannę do tańca. „Dobra nasza: ‚Jeden na jedną’ i siedzę dokładnie vis a vis!” Wgapiam się w nią pewny swego, a ona przez chwilę patrzy na tę jedyną tańczącą parę, a następnie uważnie i wolno cal po calu taksuje dość obojętnie cały pusty męski szereg stolików. Nie, nie przejęzyczyłem się – CAŁY PUSTY męski szereg stolików. Mnie tam w ogóle nie ma! Nie istnieję! Mogę zatańczyć kankana na stole, stanąć na rękach albo zrobić sobie harakiri – to tak jakbym to robił wyłącznie w swojej wyobraźni. Ona tego nie dostrzeże mimo, że dzieli nas nie więcej niż 10 m i gdyby ktoś strzelił nią na wprost z wielkiej procy, to musiałaby przelecieć dokładnie przeze mnie i walnąć w ścianę tuż za moimi plecami (obawiam się, że nadal byłbym w jej subiektywnej rzeczywistości doskonałą pustką). Po pierwszym kawałku widzę kiwniecie głową ale … w inną stronę. Od baru odrywa się jakiś starzec, a dama w czerwieni wstaje i wychodzi rozanielona przed swój stolik w oczekiwaniu słodkiej reszty tandy. Niewiarygodne! Brałem wcześniej tego faceta za antynikotynowy plakat wiszący na ścianie z wyobrażeniem „jak będziesz wyglądać rok po śmierci jeśli nie przestaniesz palić”! ON tańczy, a JA siedzę! Na całe szczęście sala zaczęła się zapełniać i miałem pierwszą milongę w Buenos z Argentynkami do woli. Przed wyjściem zmaterializowałem się też dla „Czerwonej Sukienki”.

Około 21 wróciliśmy do domu zjeść z Wojtkiem kolację. Ot, kanapki z żółtym serem.

Na północ umówiliśmy się z A&A na milongę Parakultural z pokazami w Salon Canning. Fernando Galera mówił nam, że warto przyjść z kamerą, bo będzie uroczystość na cześć wielkiej nauczycielki tanga – Gracieli Gonzales „La Negra” (www.gracielagonzalez.com) – pokazy (między innymi F&V), a też mistrzowie tanga salon będą robić karykaturę tanga nuevo. Niestety żadnej możliwości rezerwacji. Na miejscu okazało się, że tłok jest taki, że ledwie daje się wejść na teren milongi. Nawet nie bardzo jest jak zmienić buty (chociaż ja i tak z kamerą i aparatem czekałem po prostu na pokaz). Wszystkie możliwe stare sławy i wiele młodych sław też. Kamery, światła, flashe… Przez przypadek dostaliśmy od jakiś zrezygnowanych Amerykanów mały stolik, który stał się naszą bazą. Aldona z Joanną znowu ruszyły w tany. Nie wiem jak to robiły, bo samo oddychanie trzeba było koordynować z sąsiadami – nie na raz nabierać powietrze w płuca żeby jakoś się w ogóle mieścić w tej stłoczonej przestrzeni.

0803_robocze_bsas-572.jpg

Uroczystości rozpoczęły się o 2 w nocy. Bardzo bezpretensjonalna impreza ale zdumiewająco profesjonalnie przygotowana. Na wielkim ekranie film z życia Gracieli, wypowiedzi przyjaciół, uczniów – bez żadnego zadęcia miły i dowcipny (wnioskuję po reakcjach publiczności). Później niesamowicie odegrana parodia środowiska tangowego ze szczególnym uwzględnieniem tango nuevo. Zrywaliśmy boki ze śmiechu i podziwialiśmy niesamowity kunszt aktorski i taneczny szkoły „salon” (w wykonaniu Jose Garofalo i Veronica Alvarenga). Poniżej zamieszczam adres do filmiku na YouTube:

http://www.youtube.com/watch?v=98CmUhcJWbw

 

Później pokazy. Było na co patrzeć!.

 

http://www.youtube.com/watch?v=bmARSPbg5gk&feature=related

 

0803_robocze_bsas-596.jpg

Później odbijany, życzenia, kwiaty itd.

 http://www.youtube.com/watch?v=F_T-Wu3t-Mg&feature=related

 

0803_robocze_bsas-605.jpg

 

Całkiem przez przypadek w czasie uroczystości – szukając na podłodze miejsca z dobrą widocznością do filmowania – wylądowaliśmy z Aldoną po obu stronach Gracielowych stópek. Siedzieliśmy jak dwójka dzieciaczków (tylko wyrośniętych ponad miarę) u stóp Naszej Pani Profesor. Wszystkie kamery i aparaty fotograficzne były cały czas w nas wycelowane, a kolejne zastępy mistrzów kończąc swoje występy „najeżdżały” na nas pędząc z życzeniami do „La Negra” i tylko modliliśmy się abśmy nie zostali przybici jakimiś „szpilkami” do posadzki (na wyżej zaadresowanej parodii nuevo widać nas z Aldoną w prawym rogu parkietu  – ona błyska nogami a ja białą koszulą).

Wyszliśmy kompletnie wykończeni koło 4, a później była jeszcze muzyka na żywo i inne atrakcje (wiemy to z opowiadań znajomych A&A z DNI).

janusz