Posts Tagged ‘tango salon’

Powrót Joasi, kilka refleksji i przepis na „Penne z krewetkami na przyssawkach”

1 kwietnia, 2008

31 marca – poniedziałek.

Joanna wylądowała około 14 tutejszego czasu. Różnica 5 godzin w stosunku do Buenos (tu już czas letni, a tam już zimowy no i kilka południków w bok). Postanowiła przetrzymać i położyć się dopiero wieczorem żeby nie wpadać głębiej w jetlug (ja nie mogę wybrnąć od prawie tygodnia czego wyrazem ta pisanina w środku nocy). Umówiliśmy się więc, że zaprosimy Wojtka z Marysią do mnie na kolację i ugotuję jakąś dobrą pastę. Lubimy czosnek i to pierwsza od tygodni okazja, że możemy zionąć przeszkadzając tylko domowemu kotu (psy jak wiadomo kochają bezwarunkowo). Ponieważ wiele osób twierdzi, że nieco śliniło się czytając niektóre kawałki tego bloga, a także był już przepis na „tangowy kisiel”, to na końcu wpisu podam mój całkowicie oryginalny przepis na „Penne z krewetkami na przyssawkach”. Zazwyczaj do takich past z owocami morza pijemy mocno schłodzone portugalskie vino verde (orzeźwia i przyjemnie minimalnie gazuje). Myśmy dzisiaj – trochę na fali wakacji w Buenos – zdecydowali się na argentyński czerwony Malbec Cicchitti Reserva z 2003 (mimo, że polecany do mięs i serów ale nam bardzo pasował do mocno pikantnej, wyrazistej pasty).  

Do kolacji słuchaliśmy Gardela (co może dotykać niektórych ortodoksów, że boski Gardel tak „do kotleta”. Choć właściwie do „przyssawki” to może jakoś się broni…).

Asia opowiadała też swoje przygody z ostatnich dni. Zdążyła być (poza sprawami zawodowymi) na dwóch lekcjach u Fernando i Vilmy, dokupiła dla koleżanek buciki (mniam, mniam…), tańczyła z wielką przyjemnością na jeszcze jednej popołudniowej milondze (między innymi ze świetnie prowadzącym facetem z parkinsonem – jestem zdania, że to może nie parkinson a prowadzenie do szybkich ozdobników), a na koniec od swoich argentyńskich partnerów biznesowych dostała prezent tangowy – niezwykły i z pewnością pamiętny. Niestety nie mam upoważnienia żeby opowiadać ale jestem pod wrażeniem i zazdroszczę.

Tango jako muzyka, opowieści o tangu, buciki do tanga – nudy na pudy. Jak tylko pasta i wino się skończyły nasza słodka młodzież zajęła się jakimiś ważnymi i z pewnością wreszcie interesującymi sprawami w pokoju Wojtka, a my zaczęliśmy sobie trochę  „plotkować”, a trochę też rozważać co nas czeka z tym tangiem w Polsce. Jak się dalej uczyć, jak dalej tańczyć. Joasia wypytywała mnie o moje pierwsze wrażenia i doświadczenia milongowe po powrocie do Warszawy. Jak mi się tu tańczy teraz? Lepiej?  Gorzej? Inaczej? Bez zmian? Czy umiem coś wdrażać z moich dwudziestu kilku godzin argentyńskich lekcji i dziesiątek godzin obserwacji? Opowiedziałem jej jednocześnie trochę to sobie porządkując. Pierwsza prosta odpowiedź – nie łatwo.

Na milondze czwartkowej – pierwszej po przyjeździe – przez kilka godzin nie byłem w stanie zmobilizować się do wyjścia na parkiet jakoś obawiając się oceny części znajomych – „no i z czym on z tej Argentyny przyjechał?”, a też i intuicyjnie czując, że czeka mnie jakiś twardy wybór między uporczywym i mało atrakcyjnym (dla mnie i partnerek) powolnym doskonaleniem tego co ostatnio poznałem lub uporządkowałem, a kompromisem polegającym na łatwiejszym i doraźnie przyjemniejszym tańczeniu w „starym” stylu.  W wyniku tego w końcu odważyłem się na kilka tand. W sporym napięciu i zamieszaniu wewnętrznym, w sinusoidzie nastrojów. Szczęśliwie – korzystając z prawa „atrakcji wieczoru” – miałem bardzo doświadczone partnerki.

W sobotę i w niedzielę z mniejszym stresem – „jak mnie ocenią” ale z ogromnym trudem najzwyklejszego ruchu. Nagle okazało mi się, że większość koleżanek (nawet tych bardziej doświadczonych) „nie czeka” grzecznie na poprowadzenie kroku jak Argentynki tylko uprawia permanentną „samowolkę”, a te mniej doświadczone dodatkowo „przelatują krok”. Co z tym robić? Zwłaszcza, że rzecz nakłada się na moje bardzo niedoskonałe i nieugruntowane jeszcze nawyki. W tej sprawie dała mi wielkie wytchnienie jedna dama, z którą nieczęsto tańczę. Złapałem się w pewnym momencie na tym, że mogę postawić ją na którejkolwiek nodze, szybko skoczyć do bufetu napić się kawy, a gdy wrócę – bez pośpiechu – mam czas wykończyć boleo – całkiem jakbym był w Plaza Bohemia na przykład. Joanna twierdzi, że w Buenos faceci w reakcji na „samowolki” łapią w żelazne objęcie i bezwzględnie zmuszają „do posłuszeństwa” – stawiają gdzie zamierzają prowadzić i nie dają się ruszyć aż przyjdzie właściwy czas (najczęściej dotyczy to Europejek). Później przy stolikach słychać anglojęzyczne niezadowolone komentarze pań – „taki niby mistrz, a tak mocno prowadził mnie rekami i czasem nawet szarpał”.

Inny mój „lokalny” problem to gnące się powabnie i często we wszystkie strony kibici (nie chodzi tu o rozluźnione ramiona czy łopatki). Prowadzenie, którego chcę się nauczyć wymaga aby energia nadana przez moją ramę „jej” ramie przenosiła się od razu na nogi, a jest to możliwe jeśli po drodze – między ramą a nogami – NIEMA kilku dodatkowych łożysk kulowych i łożysk kulkowych. Odkrywam, że wiele koleżanek jest rozkosznie miękkich lub krętych w kręgosłupie tyle tylko, ze oznacza to jednocześnie – w pewnej konwencji –  „niesterowność”.  Jakie na to rozwiązanie? W Argentynie takie osoby najczęściej tańczą szeroko pojęte nuevo. Ale ja chcę „salon”, a prócz tego z wieloma z tych pań zwyczajnie lubię tańczyć. Tyle tylko, że jak to teraz robić?

Kolejny problem to ozdobniki. Ozdobniki często pakowane w sytuacji braku własnej równowagi, robione podczas kroku i paraliżujące jego prowadzenie, ozdobniki bez uważności na innych uczestników milongi i narażające prowadzącego jeśli nie na pojedynek od razu to na wstydliwe przepraszanie otoczenia.

Dodatkowo wczorajsza Milonga Rosyjska w Złotej Milondze cudowna w klimacie i fantastycznie przygotowana przez Kasię Z. była jednocześnie tangowym bezhołowiem. Benczmarkiem „sowieckiego zatracenia” i antywzorem   argentyńskiej milongi. Kochani, bliscy ludzie, wiele kapitalnych przebrań, porywające kawałki, a jednocześnie ruch jak „na samochodzikach” w wesołym miasteczku. Żadnego kierunku tańca, latające jak ostrze piły tarczowej nogi, wbijające się na ślepo piki obcasów, barki atakujące jak na meczach hokeja… .  I nawet jak już więcej wolnego miejsca ułatwiało robienie uników przed szarżującymi parami to jakaś taka całkiem nie tangowo-argentyńska, a słowiańsko-mazowiecka  rezygnacja już mnie dopadła i zjadła. Tym bardziej wdzięczny byłem tym koleżankom, które z wyrozumiałością znosiły moje trochę bezradne próby odnalezienia się w tańcu.

Na koniec zatańczyliśmy z Joasią – kisielując jak tylko potrafiliśmy – miedzy fotelem, stołem, krzesłami, telewizorem i przez wąski przedpokój i z powrotem (zupełnie jakby w Salon Canning) do świetnej muzyki Anibala Troilo…

Zamieszczając tu te smutnawe refleksje obawiam się oczywiście społecznych konsekwencji – ktoś weźmie do siebie i poczuje się dotknięty albo ktoś uzna, że mi odwaliło w Argentynie. Do tanga – jak wiadomo – trzeba dwojga. Chciałbym znaleźć lepszy wspólny język aby starać się tańczyć w sposób bliższy źródłom. Tym może bardziej, że w samym Buenos młodzi chcą tańczyć już niemal tylko nuevo, a klasyczne tango tańczą przede wszystkim „starcy”. I być może za 10 lat obcokrajowcy zafascynowani „tangiem argentyńskim” będą  głównym nośnikiem jego kultury.  

  „Penne z krewetkami na przyssawkach”. Wersja łopatologiczna dla mniej wprawnych kucharzy w ilości  na cztery średnio głodne osoby.

Najpierw należy przygotować sobie na wierzchu wszystkie narzędzia kuchenne:

1.      5-3 litrowy (nie mniejszy) garnek z przykrywką do gotowania makaronu (może też być zwykły + spory durszlak)

2.      2-1 litrowy rondel z przykrywką (lub garnek ze stali nierdzewnej lub z żeliwa) do zrobienia sosu

3.      mały rondelek lub patelenka do podsmażenia czosnku

4.      deseczka do krojenia (polecam z tworzywa lub szklane z powodów higienicznych)

5.      duża łyżka z dziurkami (ewentualnie zwykła duża łyżka)

6.      nóż (dowolnej wielkości oby ostry – ja do wszystkiego używam format „szefa kuchni”)

7.      wyciskarka do czosnku (jeśli nie ma, to można będzie go posiekać)

8.      coś do zgniecenia peperoncino (gumowe rękawiczki albo talerzyk i łyżeczka).

Teraz  produkty (wszystkie do kupienia w 15 minut w delikatesach np. Bomi lub w większości sklepów klasy Kaufland, Carefour itp.):

  1. woda (bez chloru i fenolu)
  2. dwie kostki rosołowe warzywne lub rybne
  3. sól (wystarczy łyżeczka do herbaty)
  4. oliwa z oliwy z pierwszego tłoczenia na zimno
  5. cztery ząbki czosnku (albo mniej jeśli ktoś nie jest entuzjastą)
  6. suszone lub świeże posiekane: ½ łyżeczki oregano i ½ łyżeczki bazylii (jeśli nie ma to można poratować się odpowiednio 1 łyżeczką natki pietruszki) + 4 łyżeczki grubiej pokrojonej zielonej pietruszki (do posypania na talerzu).
  7. 4-1 suszone peperoncino (od biedy mogą być chili, turecki pieprz itp.) – nie wolno dotykać tego gołymi dłońmi !
  8. dwie łyżeczki małych kaparków z zalewy
  9. 4-6 kawałków suszonych pomidorów z oliwy
  10. 8- małych ośmiorniczek (mogą być mrożone) – dobrze przepłukane zimną wodą
  11. 12-20 dużych krewetek (w żadnym wypadku NIE tzw. cocktailowych) bez łupinek (tylko z „ogonkami”). Krewetki mogą być świeże lub mrożone surowe albo mrożone gotowane (jeśli mają skorupki wówczas należy je obrać na surowo albo sparzyć wrzątkiem – ale nie gotować – i po sparzeniu obrać zostawiając ogonki).  Krewetki powinny być opłukane (żeby wymyć resztki skruszonych skorupek itp.).
  12. 1-2 łyżeczki octu z białego wina (ewentualnie jabłkowy lub po prostu ½ cytryny)
  13. makaron 500g – zdecydowanie włoski – 9-10 minutowy (ja używam penne dopia rigatura).

 Instrukcja przyrządzenia:

1.      nalać ¾ objętości wody do garnka na makaron, wrzucić 1 kostkę rosołową, wlać łyżkę oliwy (lub oleju z pomidorów), dodać płaską łyżeczkę soli. Przykryć zostawiając szczelinę dla ulatniania się pary, postawić na duży ogień.

2.      Czekając na zagotowanie się wody w garnku – Nakryć do stołu. Opłukać ośmiorniczki i każdą przeciąć na pół (cztery nogi z prawej i cztery z lewej – mniej więcej). Opłukać krewetki, wyciągnąć z oliwy (widelcem) na deseczkę suszone pomidory i każdy przytrzymując widelcem przeciąć wzdłuż na 4-6 pasków, obrać ząbki czosnku, rozgnieść peperoncino (1 na głowę to dawka dla lubiących zdecydowanie ostre jedzenie), otworzyć paczkę z makaronem. Teraz postaw na małym ogniu patelenkę lub rondelek na czosnek, po chwili (30-60 sek.) wlej około 1 łyżkę oliwy, a następnie wgnieć do niej czosnek (resztki wrzucając do garnka na makaron), posyp minimalną ilością soli (mała szczypta), mieszaj i gdy zobaczysz że wydziela małe bąbelki i intensywnie pachnie zdejmij z ognia, wrzuć do niego pocięte pomidory (obniżą temperaturę, a nie wolno go zrumienić), zamieszaj i przykryj (żeby zachować aromat).

3.      Gdy woda już zacznie wrzeć przygotuj się do sprawnej akcji. Jeśli czegoś nie zdążyłeś z powyższych punktów to zrób to teraz. Gdy wszystko jest gotowe wsyp ostrożnie makaron do wrzątku (na pełnym ogniu) od razu mieszając i zaraz przykryj zachowując szczelinę (aby nie kipiał). Jeszcze nie łap czasu.

4.      Postaw na średnim ogniu rondel na sos, po 30 sek. wlej trzy łyżki oliwy, wrzuć przekrojone ośmiorniczki, i nalej łyżeczkę octu lub wyciśnij cytrynę (nie tylko dla smaku ale też neutralizuje „morski” zapach w kuchni) i zamieszaj. KONIECZNIE zajrzyj do garnka z makaronem – powinien znowu zaczynać się gotować (jeśli nie to chwile odczekaj aż zacznie). Gdy makaron zaczyna się gotować:

       a.      Złap czas (zapisz, zapamiętaj, nastaw budzik itp.)

       b.      Zamieszaj

       c.      Zmniejsz ogień prawie do minimum (ale żeby był ruch w garnku) i znowu przykryj ze szparą

5.      Zobacz czy nie przypalasz ośmiorniczek (powinny się dusić a nie smażyć). 6-5 minut przed terminem makaronu (zależy czy krewetki mrożone czy nie) dołóż szybko, sprawnie do ośmiorniczek:

        a.      Krewetki

        b.      Całość polej oliwą z czosnkiem i pomidorami

        c.      Rozkrusz kostkę rosołową (NIE dodawaj soli nawet jeśli lubisz bardzo słono)

        d.      Dodaj kaparki.     

                 e. Posyp oregano i bazylią

         f.        Posyp równomiernie peperoncino (rozkrusz w rękawicach lub zmiażdż łyżeczką na talerzyku  i wysyp – NIE dotykaj gołymi dłońmi).

         g.      Wlej drugą łyżeczkę octu (lub dociśnij cytrynę). Zamieszaj i przykryj bez szparki.  Przykręć ogień.

6.      Zamieszaj makaron i sprawdź czas. Na 1,5-1 minutę przed terminem makaronu umieść durszlak w zlewie, wyłącz gaz pod makaronem i przelej makaron przez durszlak. Koniecznie polej go szybko po całości (ale nie bardzo intensywnie) zimną wodą.

7.      Zestaw garnek z sosem z ognia (nie wyłączaj ognia) i zamieszaj (możesz jeszcze dodać trochę oliwy jeśli lubisz jej wyrazisty smak). Jeśli lubisz psuć naturalne smaki solą to teraz możesz wreszcie dosolić sos i zamieszać.

8.      Postaw na przykręconym ogniu garnek po makaronie, wsyp do niego ugotowany zahartowany makaron i zalej go sosem z krewetkami i przyssawkami, trochę delikatnie zamieszaj i przykryj na 1 minutę (aby pasta przeszła zapachem).

9.      Po jednej minucie zakręć ogień pod potrawą i nakładaj tą łyżką z dziurkami – sprawiedliwie wyławiając odpowiednie ilości przyssawek i krewetek.

10. Na talerzu posyp zieloną pietruszką. 

Odradzam parmezan bo zabije smaki. 

janusz

Przepis na tangowy kisiel

28 marca, 2008

Podstawowy stan w tangu argentyńskim „salon”  to stan indywidualnej równowagi sprzyjający kontroli nad ruchem/krokiem. Dotyczy to zarówno otwartego jak i bliskiego trzymania (w takim samym stopniu). W Buenos milongi skupiające miłośników tanga klasycznego najczęściej są bardzo ale to naprawdę bardzo zatłoczone. Jednocześnie jest „nie do pomyślenia”  przepychanie się, potrącanie czy nawet delikatne dotknięcie między parami. Jeśli spowodujesz najdrobniejszą nawet kolizję otoczenie reaguje albo z niemym oburzeniem albo z wyraźną troską czy nie uległeś atakowi np. kolki nerkowej, omdleniu itp. (w tym kraju miłych ludzi najczęstsze domniemanie jest takie, że nie jesteś jednak cymbałem nie potrafiącym tańczyć czy agresywnym dupkiem). Dlatego też właśnie maksymalna kontrola nad każdym ruchem jest nie tylko wyrazem tradycyjnej kultury ale praktyczną koniecznością. Robisz krok, twoja partnerka z zamkniętymi oczami wsparta na twoim ramieniu przeżywa ekstazę, a ty z miną rozdartego emocjami macho i paniką w sercu szukasz – w tej puszce sardynek jaką jest parkiet – miejsca do postawienia kolejnego kroku jej nogą i własną. A przecież gdzieś jeszcze w przestrzeni trzeba pomieścić Jej apetyczne pośladki, uda i ogarnięte twoimi ramionami inne wspaniałości… .  Dlatego prócz równowagi Argentyńczycy wymyślili „kisielowanie” (choć być może wielu z nich nie zdaje sobie sprawy zarówno z tego faktu jak i jego doniosłości). Wczoraj, na mojej pierwszej – po powrocie z wakacji – warszawskiej milondze kilka osób pytało mnie oco mi chodzi z tym kisielowaniem. Postaram się wyjaśnić. Zacznę może od samego kisielu jako „kulinarium”. Opiszę na podstawie stołówkowych wspomnień z dzieciństwa kiedy to kisielu nie znosiłem i zdegustowany przelewałem go z pewną niechęcią z kubeczka na talerz albo do innego kubeczka i z powrotem. Kisiel  stołówkowy dość wolno i płynnie się lał jednym kleistym „ciekiem” (słowo „strumyczek” byłoby tu zbyt dynamiczne), a od czasu do czasu – pluuum! – z zaskakującym przyspieszeniem wylatywał „glut” i kisiel powracał do kleistego ciekniecia. Tangowe kisielowanie to właśnie taki nieco kleisty „stan zmienny” ciągłego, raczej powolnego (nabrzmiałego od emocji) nieprzerwanego ruchu tańczącej pary (absolutnie niezbędna równowaga własna obu partnerów) z nieoczekiwanymi – pluuum! – przyspieszeniami (bo właśnie zobaczyłeś mikroprzestrzeń do postawienia nogi i zmieszczenia prowadzonych apetyczności). Po „plum!” nie ma żadnej przerwy tylko dalszy ciąg kleistego wycieku ruchu. Załączam tu przykładowe adresy na YouTube jako ilustrację kisielowania w pokazie – a więc z nieograniczona przestrzenią. Podczas milong rzecz jest oczywiście daleko bardziej zwarta i oszczędna:

– Fernando i Vilmy http://www.youtube.com/watch?v=7oc1x6iNiMI

– innych naszych nauczycieli – Fabiana i Virginii: http://www.youtube.com/watch?v=S3GAh0jvxyw . 

Teraz moje notatki „techniczne” (wiele z nich mogłoby powstać w Rajgrodzie albo w Złotej Milondze – nie jest to „wiedza tajemna”. Powstały jednak w Bs. As.). 

  1. STANIE / CHODZENIE
    1. Głowa nieco wyciągnięta na szyi (jakby „podwieszona” na drucie czy lince)
    2. Ramiona (barki) wyraźnie wyprostowane (nie zgarbione) ale maksymalnie „swobodne”, puszczone w dół
    3. Klatka piersiowa i splot słoneczny nieco podciągnięte do góry i wyprowadzone do przodu
    4. Przepona, mięśnie brzucha podciągające brzuch do góry i miednicę nieco do przodu (tak żeby nie było zwieszonego brzucha w dół do przodu i żeby nie było nadmiernego wygięcia pupy do tyłu i nadmiernego zapadnięcia kręgosłupa lędźwiowego)
    5. Noga bazowa
  •  i.      Obciążona wyraźnie (choć niekoniecznie zawsze w 100% ale zawsze kiedy to możliwe właśnie w 100%)                                                           
  •  ii.      Oparta na „wyprostowanym” biodrze („zrelaksowanie” stawu biodrowego nogi bazowej jest równoznaczne z jej zablokowaniem, zablokowaniem możliwości ruchu, utratą stabilności). „Wyprostowane” biodro to biodro „ściągnięte do dołu”.                                                         
  •  iii.      Odblokowane kolano (ale bez widocznego ugięcia nogi).                                                          
  •  iv.      Pełna stopa na podłożu z rozłożeniem ciężaru 60% na śródstopiu / 40% na obcasie. Uwaga! Większość dobrych partnerek w BsAs staje na obcasach i chodzi na obcasach, a nie w „baletowym” ustawieniu na palcach (uważają to za niewygodne i niestabilne). Są natomiast niezwykle gotowe i  wrażliwe aby  elegancko odrywać obcasy dla piwotu, ozdobnika, wykończenia kroku itp.                                                             
  •  v.      Ciężar nieco w większym stopniu na wewnętrznej części śródstopia (absolutnie unikać utrzymywania ciężaru na „przedłużeniu małego palca”) i też prowadzenie oraz opieranie stopy właśnie wewnętrzną krawędzią.                                                           
  • vi.      Palce stopy maksymalnie „rozczapierzone”  i „wyciągnięte do przodu” co zwiększa stabilność (w żadnym wypadku nie podkurczone)

d. Noga wolna / swobodna

  •    i.      Nigdy nie jest zrelaksowana czy rozluźniona („zrelaksowana może być we śnie lub w trumnie” jak mawiają w Bs As) ani napięta czy zablokowana, a zawsze jest swobodna i gotowa do ruchu, lub wykonuje ruch nieobciążony (np. krok, boleo, ozdobnik…)                                                           
  • ii.      Kolano i stopa w znaczącym stopniu  bez napięcia – prowadzone lub trzymane w gotowości ale swobodnie                                                         
  • iii.      Stopa raczej równolegle do kierunku ruchu lub nieco na zewnątrz sylwetki. Absolutnie unikać skręcania stopy ku osi sylwetki (nieliczne wyjątki to rzadkie ozdobniki).

 g. Ręka prowadząca / przyjmująca

  •  i.      Dłonie pozostają w lekkim ale wyraźnym uścisku, na wysokości ucha prowadzącego lub między uchem prowadzącego, a uchem partnera                                                           
  •  ii.      Łokcie wyraźnie w dół i delikatnie z przodu ciała (w bliskim trzymaniu) lub bardziej wyraźnie z przodu w dalekim trzymaniu – ważne aby w obrotach czy „zygzakach” nie uciekać z ręką, a zwłaszcza nie uciekać w tył poza linię piersi (utrata stabilności i komunikacji miedzy partnerami)                                                         
  • iii.      Wyraźnie „sprężynuje” w ruchu – nigdy nie jest napięta czy zablokowana ani „sflaczała”. Partner Prowadzony również utrzymuje sprężynowanie (żadnego sflaczenia) i wykorzystuje rękę prowadzącą Prowadzącego jako wsparcie w ruchu  (ale bez wieszania się czy napierania lub ciągnięcia bo przecież utrzymuje generalnie własną stabilność). Uwaga! Mimo sprężynowania ręki barki (ramiona) są opuszczone swobodnie w dół.                                                          
  • iv.      Ręka prowadząca prowadzi w pełnej „systemowej komunikacji” z Partnerem Prowadzonym i ciałem Prowadzącego (nie boimy się używać rąk do prowadzenia ale nie ciągniemy nimi i nie pchamy „samoistnie” a w koordynacji z ruchem reszty sylwetki)

 h. Ręka obejmująca

  •    i.      Ręka obejmująca Prowadzącego obejmuje Partnera tuż poniżej / na granicy łopatek (łopatki powinny mieć swobodę ruchu). Uwaga! Na YouTube można zobaczyć Starych Tangueros nie stosujących się do tej zasady. Im wolno „wszystko”, a więc i podszczypywać i ślinić się i trzymać Partnerkę  „za kark”.  W trzymaniu bliskim dłoń obejmująca może sięgać aż do przeciwległej, prawej  pachy partnera wyraźnie obejmując plecy ale bez blokowania ich ruchu. W trzymaniu w dystansie dłoń Prowadzącego opiera się o owal pleców Partnera Prowadzonego na granicy boku tuż pod lewą łopatką.                                                           
  • ii.      Ręka obejmująca Partnera Prowadzonego w zależności od proporcji wzrostu partnerów, upodobań, ekspresji bliskości itp. może być położona dłonią w rozmaitych miejscach karku, pleców, ramienia (nie barku) Prowadzącego ale zawsze tak aby: (1)  nie blokować swobody ruchu stawu prawego ramienia (barku) Prowadzącego (2) dłoń całą powierzchnią wewnętrzną stykała się z ciałem Prowadzącego (daje to lepszy kontakt komunikacyjny, oparcie w ewolucjach – stabilność). Uwaga! Dłonie odwrócone, opierane krawędzią, dotykające jednym palcem ze sterczącymi innymi palcami itp. są uważane za niepraktyczne i nieeleganckie, a może i pretensjonalne.
  1. KROK
    1. Istnieją wyłącznie kroki do przodu, do tyłu, na boki i piwoty. Istnieją jeszcze ozdobniki, które nie są właściwie krokami bo nie są wykonywane ruchem nogi bazowej, a jedynie ruchem  nogi swobodnej. Wszelkie inne „kroki” (skośne, obłe itd.) należy traktować jako kroki nieumiejętne lub ostatecznie  awaryjne w sytuacji „ratowania Partnerki” w tłoku na milondze.
    2. Krok (w każdą stronę) jest wyprowadzany zawsze z góry ciała. Nogi mogą ruszyć do kroku wyłącznie za górą ciała. Nigdy – najpierw ruch nogą do kroku, a później ruch górą ciała (tak można zrobić jedynie własny ozdobnik). Dotyczy to zarówno prowadzącego jak i partnera prowadzonego.
    3. Z odrobina przesady (ale niewielką) męski krok można opisać w sposób następujący (damskiego nie jestem pewien):
  •   i.      Ustanawiasz nogę bazową i stajesz na niej jak opisano wyżej (noga swobodna może dotykać podłoża np. wewnętrzną krawędzią stopy lub być leciutko oparta całością powierzchni). Ważne abyś stał na jednej nodze, na wyciągniętym biodrze (opuszczonym w kierunku ziemi),  nie zablokowanym kolanie, pełnej stopie bazowej (żadnego wspinania się na palce) z „rozczapierzonymi” palcami                                                            
  • ii.      Świadomie (oceniając sytuację przestrzenną, słysząc muzykę itd.) decydujesz w którą z trzech stron świata postawisz krok (czwarta strona jest zablokowana wyborem nogi bazowej). Uwaga! Opisuje tu własny krok podczas prowadzenia, a nie samo  prowadzenie.                                                          
  •  iii.      Zgodnie ze swoją decyzją, spokojnie, płynnie i zdecydowanie przenosisz górę ciała nieco przed granicę utraty równowagi nie ciągnąc ani nie popychając  jeszcze nogi swobodnej (zostawiając ją w gotowości do ruchu w poprzedniej pozycji – w ćwiczeniu najlepiej położoną pełną stopa na podłożu )                                                          
  • iv.      Następnie znowu zgodnie ze swoją wcześniejszą decyzją, spokojnie, płynnie i zdecydowanie przenosisz nogę swobodną do miejsca (nie dalej) gwarantującego ci, że jeśli uczynisz za chwilę tę nogę nogą bazową to aż do chwili obciążenia  jej w pełni nie będziesz musiał oderwać od podłoża aktualnej nogi bazowej, która wtedy będzie już swobodną. Jest to akcja nieco „w dół”. To bardzo ważne nie tylko dla elegancji ruchu ale też absolutnie przeciwdziała tendencji do kroków z tendencją „w górę” mających charakter „podskoków” a więc odrywających nas od podłoża i destabilizujących krok. Uwaga! Popularnym błędem jest jednoczesne jeszcze obciążanie nogi nie całkiem bazowej i już odrywanie od podłoża nogi nie całkiem swobodnej, a także przestawanie na obu nogach częściowo obciążonych.                                                            
  • v.      Kiedy masz już w pełni (lub co najmniej w 90%) przeniesiony ciężar na tę „nową” nogę bazową możesz oderwać od podłoża nogę swobodną (do niedawna bazową). Ale przecież możesz zrobić nią też ozdobnik prowadząc ją (jako nieobciążoną) wewnętrzną krawędzią stopy. Możesz też jej nie odrywać prowadząc partnerkę do obrotu i wrócić na nią w pełni bez kolejnego widocznego kroku (a tylko przenosząc kolejny raz na nią ciężar ciała jako na nogę bazową znowu).                                                           
  • vi.      Ważne jest aby podczas kroku nie wykonywać żadnych kołysań lub łuków biodrami na obciążonej nodze (blokuje ruch, zakłóca czytelną komunikację i wytrąca ze stabilności). Uwaga! Chyba jest to przyjęte w stylu tango nuevo ale nie tym się tu zajmuję.
  • vii. Ku mojemu zdziwieniu Fernando i Vilma uważają, że stopy nalezy prowadzić zdecydowanie równolegle, a nie w jednej linni (czy „krzyżowo”) jak uczy i tańczy wielu innych mistrzów. Jak zwykle w ich przypadku chodzi tu o większą stabilność i naturalność.
  • viii. W kroku stopy stawiane są swobodnie (męskie lekko człapiąco) – płasko od razu całą powierzchnią albo lekko z pięty (męskie, bo na temat damskich nie mam pewności). „Z palców” robi się jedynie ozdobniki nieobciążoną stopą.
  1. PROWADZENIE
    1. Samo prowadzenie opiera się o wyraźną zasadę „ja ciebie prowadzę, a ty dajesz się prowadzić – cal po calu niczego nie zakładasz co się stanie ani nie wyprzedzasz domniemanej intencji”. Bardzo wyraźnie zakłada to, że nie ma „Prowadzącego” i „Podążającego” (odgadującego jakiego „podążania” oczekuje lider). Jest para, a w parze Prowadzący i Partner Prowadzony.
    2. Każdy ruch pary zaczyna się ruchem góry ciała (ramą) Prowadzącego, następnie ten ruch przenoszony jest na górę ciała (ramę) Partnera Prowadzonego, z ramy „spływa” na jego nogi i dopiero uruchamia nogi Prowadzącego – to kluczowa zasada prowadzenia F&V.
    3. Góra ciała „prowadząca” i „prowadzona” oznacza elastyczną „ramę”, system  składający się z torsu (ze słynnym „centrum” gdzieś w splocie słonecznym lub między splotem, a pępkiem w zależności od proporcji wzrostu), z ramion i z dłoni.
    4. Tu nie prowadzi się samym torsem, ani absolutnie nie prowadzi się barkami (prowadzenie barkami prowadzi do utraty stabilności), które powinny pozostawać wyraźnie swobodne, a nawet rozluźnione i opuszczone w dół. Prowadzenie odbywa się całą ramą, a więc i sprężynującymi ramionami i dłońmi. Podkreślam, że wbrew nawykom wielu polskich tangueros Partner Prowadzony JEST  WYRAŹNIE  PROWADZONY, a nie „naśladuje” ruchy lidera.
    5. Zawsze dążyć do ciężaru na jednej nodze (bazowej).
    6. Zawsze zachowywać drugą nogę swobodną ale w gotowości do ruchu (Uwaga! istnieją nieliczne i bardzo, bardzo krótkie w czasie bo dynamiczne sytuacje obciążenia obu nóg ale nie czuję kompetencji żeby to omawiać).
    7. Ruch nogą swobodną Partnera Prowadzonego może być poprowadzony (i wtedy patrz wyżej o prowadzeniu do kroku lub figury) albo może być ozdobnikiem wynikającym z decyzji Partnera Prowadzonego. Nigdy jednym i drugim na raz!
    8. Ozdobnik Partnera Prowadzonego może być przez niego robiony wyłącznie w pozycji stabilnej (choćby bardzo krótkiej w czasie), a nigdy w czasie ruchu, który jest właśnie  prowadzony (przecież Partner Prowadzony nigdy nie wie do czego jest właśnie prowadzony więc nie ma wiedzy na jaki ozdobnik może sobie pozwolić podczas prowadzonego kroku czy ruchu).
    9. To samo co wyżej, dotyczy prowadzenia piwotów, boleo, sacad, volcad itp. Wszystkie te rzeczy są odseparowane od prowadzenia kroku. Czyli: krok, sacada, krok, piwot, volcada, krok, boleo, a nigdy: krok z sacadą, krok z volkadą, krok z piwotem itp.
    10. Podczas prowadzenia cały czas pamiętajmy o kisielowaniu. Tango może dziać się w miejscu ale nigdy w bezruchu. Droga tańczenia jednego utworu w takich miejscach jak Salon Canning to mniej więcej jedno okrążenie parkietu ale bez sekundy „zamarcia” w bezruchu.
    11. Doceniajmy „siłę” zmiany dynamiki poprzez zmiany szybkości, zmiany rytmu, zmiany kierunku.
  2. MUZYKALNOŚĆ I INTERPRETACJA
    1. Niezależnie od rozmaitych twierdzeń (pewnie słusznych), że każdy tańczy własne tango albo, że nie ma policji tangowej, to jednak istnieje naprawdę „kultura tanga argentyńskiego”. Argentyńczycy słuchają tang (w BsAs jest kilka rozgłośni podających 24/24 tanga) i niektórzy je tańczą. Słuchanie tanga jest prawdopodobnie bardziej rozpowszechnione niż samo jego tańczenie. Np. spotkaliśmy taksówkarzy jeżdżących tylko „przy tangu” ale na pytanie czy tańczą odpowiadali „Ja nie tańcze. Mój ojciec świetnie tańczył tango.”  Co z tego wynika? Moim zdaniem to, że tango argentyńskie nie służy do „stawiania kroków w rytmie tanga”. Tango argentyńskie służy do słuchania muzyki, przeżywania emocji pod wpływem muzyki, a dodatkowo tym, którzy je tańczą do wyrażania tych emocji w kisielowatym ruchu w zespoleniu w parze.
    2. Słuchaj, odczuwaj, interpretuj, wyrażaj. Wspólnie.

  (*) Wszystko co tu napisałem o „standardach tango salon”, o „kisielu” itp. jest jedynie moją osobistą interpretacją tego co widziałem i doświadczałem podczas naszych tangowych wakacji w Buenos. Interpretacją podglądanych stylów tańczenia znanych i nieznanych milongowych bywalców i mistrzów, ale przede wszystkim tego co wyniosłem z lekcji u Fernando Galera i Vilmy Vega.  W żadnym wypadku nie jest to przekaz przez nich jakkolwiek autoryzowany. Nie mam nawet „subiektywnej pewności”, że – gdyby ich o to spytać – zgodziliby się z większością tez płynących z moich notatek. Nie uzgadniałem też niczego z Joanną żeby zachować maksymalną „subiektywność” (choć mam nadzieję, że mogłaby podpisać się pod większością tego co napisałem nie chcę stwarzać tu wrażenia że to coś zobiektywizowanego). W dodatku oświadczam, że obecnie daleki jestem od opanowania powyższej wiedzy w praktyce mojego tańca, więc nie mogę nawet z autopsji -dla samego siebie – wykazać, że to wszystko ma sens. Zastrzeżenia te wypisuję aby uniknąć ewentualnych nieporozumień płynących ze zbyt poważnego traktowania moich osobistych notatek (ku mojemu zaskoczeniu ten blog jest na razie odwiedzany przez bardzo wiele osób, z których część interesuje się głównie wołowiną lub butami ale część poszukuje użytecznych informacji o tym jak tańczyć) . Sam staram się całkiem poważnie dążyć do wdrożenia płynących stąd wskazówek w moją tangową praktykę.  Co ilustruję poniżej.0803_robocze_bsas-631.jpg 

janusz